niedziela, 19 lipca 2015

Nabierając rozmachu (+ na co mi dzienniczki żywieniowe)


Czytelnicy, którzy śledzą facebooka z pewnością już wiedzą o nowych powiązaniach Nutripsychologii. Tych, którzy gardzą tym portalem społecznosciowym i tam nie zaglądają, z przyjemnością informuję, że nawiązałam współpracę z  Medfeminą – Centrum Zdrowia Kobiety, mieszczącym się przy Kukuczki 5 (boczna Borowskiej).
Wszystkie Panie mają zapewnione wsparcie psychologiczne. Rozmowa z psychologiem może być niezwykle przydatna także podczas leczenia przewlekłych chorób, starania się o dziecko, poporodowego obniżenia nastroju (znanego szerzej jako baby blues), utrudnionego wchodzenia w relacje intymne. Jednocześnie, jako dietetyk, będę się zajmować przede wszystkim pacjentkami ciężarnymi, ale nie tylko. Wizyta u dietetyka jest wskazana w okresie prekoncepcyjnym, aby jak najlepiej przygotować organizm do rzeczywistości ciąży i porodu. Bywa nieodzowna przy staraniach o dziecko, skomplikowanych np. przez nadmierną masę ciała, insulinooporność, itp. Z pewnością znajdą dla siebie rozwiązania Panie z zespołem policystycznych jajników, problemami hormonalnymi, a nawet zespołem napięcia przedmiesiączkowego, czy stosujące antykoncepcję hormonalną i odczuwające jej skutki uboczne. Dieta ma znaczenie wspomagające także przy leczeniu endometriozy, mięśniaków macicy i innych schorzeń ginekologicznych. Podczas karmienia dziecka nie trzeba modyfikować diety w jakiś szczególny sposób. Jeśli jednak istnieją wskazania do eliminacji którejkolwiek grupy produktów, warto skonsultować się z dietetykiem, żeby znaleźć najlepsze zamienniki – nie produktów potrzebujemy, a składników.
W ustalaniu, jaka modyfikacja diety będzie najbardziej korzystna, pomocna jest stara, sprawdzona technika znana jako dzienniczek żywieniowy. Każda z Pań trafiających do dietetyka będzie go (prędzej czy później) prowadzić. Na początek 3 dni systematycznego zapisu wystarczą.
Po co?
            Z punktu widzenia dietetyka po to, żeby się zorientować, jak pacjent jada. Po prostu. Im dokładniejsze zapisy, tym łatwiej dostosować nowy plan żywieniowy do potrzeb/preferencji/stylu życia pacjenta, bo wiemy, z jakiego pułapu startujemy i czy zmiany powinny być przede wszystkim jakościowe, czy ilościowe. A może trzeba pokombinować wokół częstotliwości jedzenia. Debata nad dzienniczkiem to świetne źródło informacji o tym, jakich potraw pacjent unika i dlaczego, jak organizuje sobie jedzenie przy nawale pracy, co dla niego znaczy „jeść jak wróbelek” albo „porcje jak chłopu do kosy”. Przy solidnym wypełnianiu takiego dzienniczka (codziennie przez przynajmniej parę tygodni) można dojść do zaskakujących wniosków odnośnie własnego odżywiania, więc jest to przydatne nie tylko dla specjalisty.
Jak wypełniać?
            Instrukcję podaję w czasie pierwszej wizyty. Podstawową zasadą jest sumienne i szczere zapisywanie, co wpadło na talerz (bądź – z jego ominięciem – do jamy ustnej) w ciągu dnia. Płyny też trzeba zapisywać. Ważne, by notować na bieżąco i nie zostawiać tego na dzień wizyty. Wtedy mało co pamiętamy i zapis wychodzi średnio przydatny. Raptem okazuje się, że ktoś przez 3 dni nic nie pije, zjada naparstek ryżu na obiad, bądź jest w trakcie wielodniowej ascezy cukrowej.
            Ilości są ważne. Kromkę można posmarować masłem tak, że śladu po nim nie ma albo tak, że toną w nim wszystkie inne dodatki. Miska zupy dla każdego jest wypełniona w innym stopniu.
Rodzaj produktu to także niezbędna informacja. Chleb jest zbyt szerokim pojęciem. Trzeba doprecyzować, jaki: jasny, ciemny, żytni, pszenny, z ziarnem, bez ziarna, itp. Szynka szynce nierówna – np. nie każda stała obok mięsa. Rosół wbrew pozorom też występuje w tak wielu wariantach, że bez informacji o tym, z czego został wypocony i co w nim pływało, mam niepełny obraz.
            Czas i miejsce akcji jest bardzo ważny – wbrew pozorom zbyt duże przerwy między posiłkami to często spotykany problem. Nie ma sensu też proponować fantazyjnych dań do wyprodukowania w domu, jeśli ktoś stołuje się głównie na mieście.
            Kwestią być może najważniejszą jest określenie samopoczucia po jedzeniu – pozwala łatwiej zidentyfikować np. produkty, które szkodzą. Nieoceniona informacja przy planowaniu ewentualnej dalszej diagnostyki (np. testów na nietolerancje).
            Jako że jedzenie jest uwikłane w szerszy kontekst, każdy dzień opisujemy pod względem klimatu. Może akurat byliśmy strasznie zaganiani i na posiłek jakoś tak nie było czasu albo było tak gorąco, że nie mieliśmy w ogóle ochoty na jedzenie. Jest też miejsce na opis aktywności fizycznej. Nie trzeba koniecznie biegać wieczorami, żeby coś tam wpisać. Przedświąteczne mycie okien czy opieka nad trójką dzieci naraz to też spory wysiłek, mimo że nie da się nim pochwalić na Endomondo.
Co może się przytrafić po wypełnieniu?
            Zeznanie zostaje przeanalizowane (jak powszechnie wiadomo, psycholodzy wprost uwielbiają analizować ;)). Mogą się zdarzyć pytania o uszczegółowienie, czasem o przyczynę takiego, a nie innego wyboru. Bez oceniania, po prostu czasem jest to istotne, a nie wynika wprost z dzienniczka.
Na podstawie zebranych informacji proponuję rozwiązania (czyt. przygotowuję zalecenia, ew. jadłospis). Oczywiście do wyciągania jakichkolwiek wniosków nie wystarczy dzienniczek – w czasie wizyt sporo się dzieje i wszystkie zebrane informacje dopiero dają możliwość stworzenia rozwiązania skrojonego na miarę. O tym, jak wygląda pierwsza wizyta, piszę tutaj (choć informacja o mojej współpracy z tamtą przychodnią jest już nieaktualna).

0 komentarze:

Prześlij komentarz