Wszelkie święta związane
tradycyjnie z przygotowywaniem jedzenia i wspólnym jego spożywaniem to zazwyczaj
utrapienie dla wszystkich odchudzających się i myślących o odchudzaniu.
Dominują podejścia „znowu przytyję” albo „znowu nic nie zjem”. Można jednak
przetrwać bez wyrzutów sumienia, nie tracąc nic z atmosfery rodzinnej
uroczystości.
1. Nastawienie przede wszystkim.
Jeśli o Świętach myślisz jako o
kolejnej okazji do przekonania się czy masz silną wolę w starciu z niezrównanymi
pierogami mamy, to nie wyluzujesz się przy stole. Cały czas będziesz się
sprawdzać. Wtedy, nie dość, że ciąg zdarzeń będzie wyglądał mniej więcej tak: „Ha! już minęło 15 minut, a ja wciąż ich nie
ruszyłam! Ależ jestem silna, ależ jestem dzielna. Ależ one są piękne, a jakie
smaczne. Ojej.”, to jeszcze nie nacieszysz się obecnością bliskich. Zresztą
założenie świątecznych spotkań jest takie, że siadamy do stołu z rodziną,
rozmawiamy o miłych rzeczach, składamy sobie życzenia, itp. Możesz zakładać, że
obecność bliskich nie jest Twoim marzeniem, bo martwisz się, że rodzina nie zrozumie
Twoich zmagań z jedzeniem. Pamiętaj, że tak naprawdę nie musisz się nikomu
tłumaczyć ze swoich pobudek. Tylko Ty decydujesz, co o Twoich planach
żywieniowych na te dni będą wiedzieć trzecia żona brata, teściowa i
ciotka-której-nigdy-nie-lubiłaś.
2. Planowanie, planowanie i jeszcze raz planowanie.
Z reguły wiemy, co pojawi się na
stole (choć nie zawsze mamy na to wpływ), wiec przed godziną zero możemy wybrać
jedną z dwóch podstawowych strategii uczestnika biesiady: walczącego o
różnorodność i walczącego o dokładność. W skrócie: albo jesz wszystkiego mało
(łyżka wazowa zupy, jeden pierożek, łyżka kutii – mikroskopijne jak przystaweczki,
a czasem i dania główne, w ekskluzywnej restauracji) albo standardowe porcje 2
potraw.
Warto jednak pamiętać, że okres
przedświąteczny i wigilia wiążą się najczęściej z wytężoną pracą w kuchni. To
sprzyja z jednej strony ciągłemu podjadaniu, a z drugiej zapominaniu o
konkretnych posiłkach. Bywa, że nie jemy nic, bo przecież „potem będzie
wystarczająco dużo jedzenia”. W efekcie wieczorem pochłoniemy wszystko, co
zaplanowaliśmy i to, czego nie zaplanowaliśmy też.
Nie zaczynaj więc pracy bez
śniadania (nie, kawa to nie śniadanie). Co 3-4h zjedz normalny posiłek, choćby
to miało być coś, co potem pojawi się na stole wigilijnym. Wtedy jest mniejsza
szansa, że będziesz cały czas podjadać, a poziom głodu wieczorem nie zmusi Cię
do robienia rzeczy, których potem będziesz żałować. ;)
3. Przygotowanie pola bitwy.
Psychika to jedno, ale środowisko
fizyczne również musi być odpowiednio przygotowane. Na jednych działa trik ze
stosowaniem mniejszych talerzy (bo wtedy wydaje się, że porcja jest większa),
jeszcze inni przygotują sobie czarną zastawę, bo ciasto podane z takiej wydaje
się bardziej gorzkie. Największym sprzymierzeńcem człowieka jest jednak jego
lenistwo. Nie bardzo chce nam się sięgać po rzeczy, których nie mamy pod ręką. Zatem
- im dalej od Twojego krzesła będzie stać Potrawa, Której Najbardziej Się
Obawiasz, tym mniejsza szansa, że zjesz więcej niż pozwala Ci sumienie.
Krewny Cię denerwuje, a
jednocześnie masz władzę nad ustawieniem stołu? Podstaw mu pod sam nos potrawę,
wobec której jest bezbronny. :)
Zaskoczyła Cię rozmaitość
pierogów na stole i zjadłaś/-eś więcej niż planowałaś/-eś? To nie dramat!
4. Wielkie poruszenie.
Umyj naczynia, zabierz
psa/dzieci/żonę/rodziców na spacer. Wszystko, co odbiega od standardu zalegania
przed telewizorem i oglądania Kevina i co zajmie Cię na dłużej niż pół godziny.
I tyle. Im lepiej odżywiasz się
na co dzień, tym mniejszym problemem będzie trzymanie się swoich zasad w czasie
Świąt, pamiętaj więc, że to nie czas na liczenie kalorii czy wprowadzanie
rewolucji w swoim sposobie odżywiania. Niech będą smaczne i spokojne! :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz