poniedziałek, 4 maja 2015

„Orzechy są dobre na mózg”

Jest wiele punktów stycznych w byciu dietetykiem i w byciu psychologiem. Przykładowo, reakcje ludzi na wiadomość, że się takowym jest i oczekiwania, które się niedługo potem ujawniają, są bardzo podobne. Wśród dietetyków zawsze wywoływałam zaciekawienie pomieszane z lękiem, czy przypadkiem wszystkiego gdzieś po kryjomu nie interpretuję. Interpretacja – straszna rzecz, można źle wypaść. Jako dietetyk wzbudzam nieufność przy każdym wyjściu do kawiarni, ale też nadzieję, że mam w zanadrzu zalecenia dietetyczne na każdą dolegliwość i że takie zalecenie brzmi mniej więcej tak: „boli cię noga? jedz kaszankę” (chociaż najlepiej chyba czekoladę lub pizzę ;)).
I tak właśnie parę lat temu w środowisku studenckim ktoś zadał mi pytanie: „co jeść na mózg?”. Wyświetliło mi się przed oczami z 10 różnych możliwości odpowiedzi. A potem niebieski ekranik. Przytaknęłam tylko, bo już osoba zadająca pytanie zaczęła mówić o tym, że orzechy są ponoć dobre. I teraz, kiedy nadszedł czas matur i znów z uporem maniaka pisze się na różnych portalach o diecie dla mózgu, przypomniałam sobie, że cała sprawa wymaga sprostowania.

Dieta na mózg – o co pytasz i czego oczekujesz?
            Może chodzić o funkcje poznawcze, które akurat u pytającego z jakichś przyczyn szwankują lub nie szwankują, ale wymagania otoczenia go przerastają. Pamięć, uwaga – najbardziej jej koncentracja, uczenie się i inne przejawy działania mózgu to typowe „rzeczy do poprawy”. Czasem też, bardzo między wierszami, chodzi o nastrój (mocno powiązany z wyżej wymienionymi), lęk, zachowania, które nie do końca wydają nam się normalne, ale strach zapytać.
            Odpowiedzią na takie pytanie, w zależności od źródła, jest:
  • konkretna lista produktów/składników „dobrych dla mózgu”
  • rozważanie na temat tego, że niezadowolenie z własnej sprawności może mieć różne przyczyny i że trzeba porobić badania i że trzeba zadbać o cały organizm, bo przy cukrzycy, anemii lub niedoborze witaminy D, to nawet wagon orzechów nie pomoże. :)
Listy produktów, po których będziecie mieć „umysł jak brzytwa” możecie sobie poczytać w 150+ zakamarkach internetu. Pewnie będą tam orzechy, awokado, czekolada, banany, ryby, jaja (ale tylko z omega-3). Z ciekawszych koncepcji: marchew (?), jogurt grecki (??), cytryna (???), ananas (????). Prawda, że lepiej jeść niż nie jeść, ale... serio? Kiedy autor jest sprytny, zawiera na liście właściwie wszystkie grupy produktów spożywczych albo przyjmuje perspektywę składników odżywczych. Niestety rzadko formułuje wniosek, że ogólnie dość miłościwy stosunek do własnego ciała przejawiający się po prostu urozmaiconą dietą lub dietą dostosowaną do schorzeń to cała filozofia. Tylko kto by to czytał? ;)

Orzech włoski wygląda jak mózg!
            Trochę uczepiłam się tego orzecha, ale niczego tak często nie słyszę w jego kontekście, jak stwierdzenia, że jest dobry na mózg. Pewnie, przecież wygląda jak dwie półkule, to wyraźny znak. Niestety, na drodze do potwierdzenia tej, skądinąd ciekawej, teorii (podobne pomaga na podobne) stoi nikczemny układ pokarmowy, który rozwala tego orzecha w drobny mak... kroi go na białka, tłuszcze, węglowodany i ich części składowe. Z jelit są one wchłaniane do krwiobiegu i wtedy już nikt nie pamięta, że swego czasu były orzechem. To mniej więcej tak, jak z przekonaniem, że jeśli matka je produkty wzdymające, to jej karmione piersią dziecko będzie wzdęte albo że trzeba jeść galaretki na stawy (bo mają kolagen). W diecie trzeba konkretnych składników, a nie produktów (choć oczywiście orzechom nie można odmówić prozdrowotnych właściwości). Niestety, też nie działa to tak, że wystarczy ładować w siebie, ile wlezie, np. magnezu albo kwasów omega-3. Magnez m.in. zmniejsza wchłanianie wapnia, a dużo łatwiej zrobić dietę wysokomagnezową niż wysokowapniową, więc będą niedobory tego drugiego. Kwasy z grupy omega-3, które dostarczamy w olejach roślinnych i orzechach, muszą zostać rozbudowane w organizmie, by tak naprawdę mieć coś wspólnego z mózgiem – oleum idzie do głowy, jak mawiał Zagłoba, ale nie tak bezpośrednio. Nawet przy odpowiednim spożyciu źródeł omega-3, kwasy tłuszczowe trans, obecne w żywności wysoko przetworzonej i słodyczach zmniejszają efektywność tych przemian. W praktyce, nie wystarczy wciągnąć koktajl z awokado, bananów i orzechów, kiedy na śniadanie pizza z wczoraj, na obiad kebab, a na kolację torcik. Co nie znaczy, że pizza raz na jakiś czas powoduje obkurczenie mózgu.
OK, to patrzymy więc na Piramidę Zdrowego Żywienia albo inny wytwór ekspertów od żywienia. Jemy jak przykazali. Skąd u kogoś np. niedobór magnezu, skoro łatwo znaleźć magnez w jedzeniu? Można słabo go wchłaniać w zespole złego wchłaniania (trudno o bardziej zagadkową nazwę), który pojawia się najczęściej przy chorobach zapalnych jelit i celiakii. W takich sytuacjach jelito cienkie, którego zadaniem jest wchłanianie, nie spełnia swojej funkcji. Albo śluzówka jest spłaszczona, w związku z czym ilość witamin i składników mineralnych do wykorzystania przez organizm jest niewystarczająca, albo przepuszcza nie do końca rozłożone składniki, wywołując zaburzenia pracy innych organów. Można mieć wrodzone albo nabyte problemy z trawieniem na tle niedoboru enzymów koniecznych do przetwórstwa. To istota m.in. fenyloketonurii, na którą obecnie bada się przesiewowo wszystkie dzieci w pierwszych dobach życia. Jeśli wynik jest pozytywny, to jedynie wprowadzenie restrykcyjnej diety na całe życie daje możliwości normalnego rozwoju. aby nie dochodziło do kumulacji nadmiernych ilości jednego z aminokwasów w tkankach ciała – zwłaszcza w układzie nerwowym. O innych zaburzeniach trawienia często dowiadujemy się o wiele później. Można jeszcze mieć alergię, w tym utajoną. Walczący układ immunologiczny, czyli istota alergii, nie sprzyja jasnemu myśleniu. Uogólniony stan zapalny jest też związany m.in. z depresją. Czyli – nie każdemu według listy, a każdemu według potrzeb i możliwości.
           
Czy więc w tych wszystkich rozpiskach nie ma ani krzty prawdy?
            Aż tak źle nie jest. Cynk jest potrzebny, omega-3 są potrzebne, polifenole są potrzebne, a wszystko to zawarte jest na przykład w... no właśnie, orzechach, awokado, bananach, a nawet w marchwi, cytrynie czy jogurcie greckim. ;) Inna sprawa, że trochę pomija się rolę witaminy D, żelaza, cukru (o tym planuję osobny artykuł), białka, bez których też nie będzie oczekiwanego efektu. Listy są po prostu ogromnym uproszczeniem i trochę zachęcają do wiary w magiczne właściwości jedzenia, a tu nie ma magii. Większość tych produktów z list to jedzenie mile widziane w diecie zdrowego człowieka, który stosuje profilaktykę, by zdrowym człowiekiem pozostać. Ni mniej, ni więcej. To nie brak jakiegoś produktu i nie zawsze mała ilość pojedynczego składnika w diecie pogrąża koncentrację, itp. Jadając ze smakiem cała listę produktów „na mózg”, nie pomożemy mu specjalnie, jeśli nie popracujemy np. nad anemią, którą rozwija się od ładnych paru lat. Pewnego pułapu wydajności nie przeskoczymy przy pomocy diety, ale możemy sobie stworzyć fizyczne możliwości do wyciągnięcia maksimum z tego, co mamy.
Jeśli ktoś jednak potraktuje taki artykuł-listę jako inspirację do wprowadzenia nieznanego albo dawno nie spożywanego produktu, to należy traktować jako korzyść. Pochwalam i zachęcam, dlatego, że opisywane jedzenie ogólnie sprzyja utrzymaniu zdrowia, a jeśli całość organizmu jest zdrowa, to i układ nerwowy może pracować prawidłowo. I to jest odpowiedź na pytanie: „co jeść na mózg”.

0 komentarze:

Prześlij komentarz