czwartek, 28 maja 2015

Białe jest białe, a czarne jest czarne, chyba że mówimy o jedzeniu


Nieraz zdarza nam się usłyszeć od kogoś, że jajka nie zje, bo to cholesterol i takie jedzenie jest złe. Ktoś inny stwierdza: „chleba absolutnie jeść nie mogę, przecież jestem na diecie!”. W pracy dietetyka też czasem nie da się uniknąć zakazywania pewnych produktów pacjentom, bo są one „nie dla nich”.

W takich sytuacjach trudno nie odnieść wrażenia, że świat jest miejscem wiecznego starcia przeciwstawnych sił, na kształt dobra i zła, które zawsze wymagają się opowiedzenia po jednej ze stron. Zależnie od tego, którą wybierzesz, będziesz wiecznie szczęśliwy/zdrowy/szczupły lub potępiony/słaby/gruby. Schabowy z ziemniakami albo suróweczka z kurczakiem, słodycze albo... post (najlepiej). Wybieraj! Kiedy już podejmiesz decyzję, skoryguj ją o prawa zwierząt.

 Wyobraź sobie, że masz spędzić rok na bezludnej wyspie. Możesz ze sobą zabrać wodę i tylko jeden rodzaj jedzenia spośród wymienionych poniżej. Kieruj się tym, co będzie najlepsze dla Twojego zdrowia, a nie tym, co lubisz: kukurydza, kiełki lucerny, hot-dogi, szpinak, brzoskwinie, banany, czekolada mleczna. Co wybierasz?
Takie pytanie usłyszeli uczestnicy przeprowadzonego w USA przez P. Rozina z ekipą (1996) badania. Większość badanych wybrała banany (42%), szpinak (27%), kukurydzę (12%), kiełki lucerny (7%), brzoskwinię (5%), hot-dogi (4%), czekoladę mleczną (3%). Widoczne jest więc, że część produktów była wyraźnie preferowana, a badani kierowali się pewnymi regułami przy podejmowaniu decyzji.
Myślenie oparte na istnieniu kategorii-szufladek, do których wrzucamy to, co napotykamy na drodze, przychodzi nam całkiem łatwo, bo ma określoną funkcję: pozwala szybko i bez wysiłku podejmować decyzje. Szybko i bez wysiłku to oczywiście ulubione cechy aktywności umysłowej człowieka, tym bardziej, że mamy ograniczone możliwości przetwarzania informacji (czy też ogarniania świata), a środowisko XXI wieku atakuje nas nimi z każdej strony. Taki stan rzeczy wymusza powierzchowne oceny oparte na informacjach, które uznajemy za najważniejsze (co swoją droga daje nam w psychologii wzruszające określenie skąpców poznawczych).
Kiedy upraszczamy, bardzo duże znaczenie dla tego, gdzie w końcu wpadnie oceniana rzecz (schabowy z ziemniakami!) mają nasze emocje i przekonania, które w gruncie rzeczy są powiązane – jeśli mówiono nam w kółko, że schabowy jest niezdrowy i wyrośnie nam po nim fałda pod prawym żebrem, to mimo iż generalnie smak schabowego może w nas wzbudzać ciepłe uczucia, w momencie gdy przeważy niechęć do fałdy pod prawym żebrem będziemy traktować schabowego jak potencjalnego wroga. Co wcale jednak nie znaczy, że postawieni przed talerzem ze schabowym nie zjemy go. Jedynie kac moralny będzie silniejszy.
Jak się to ma do wyników przywołanego eksperymentu? Tak, że najchętniej wskazywane przez badanych produkty w najmniejszym stopniu zapewniałyby przeżycie na bezludnej wyspie przez rok. Z kolei produkty, które z punktu widzenia przetrwania miały najlepszą zawartość (hot-dogi i mleczna czekolada), były wybierane przez zdecydowaną mniejszość. Kryje się za tym przekonanie respondentów, że hot-dogi i czekolada są niezdrowe. Nie powinny one zatem być wybrane przez rozsądnego człowieka jako codzienne pożywienie. Z kolei jeśli jakiś produkt (np. kiełki lucerny, banany) ma opinię zdrowego, to wystarczy on sam, by zapewnić nam zdrowie. Cóż jednak z tego, że zdrowe są kiełki lucerny, skoro nie trudno nimi pokryć zapotrzebowania na energię? Cóż z tego, że banany są zdrowe, skoro nie dostarczą odpowiedniej ilości białka i tłuszczu? Autorzy eksperymentu nazwali to niewrażliwością na dawkę, czyli ignorowaniem znaczenia ilości danego pokarmu dla jego skutków zdrowotnych. Wpływa ona na nasze wybory żywieniowe, sprawiając, że wydają nam się one zupełnie racjonalne, podczas gdy dokonujemy ich opierając się na szybkim, powierzchownym rozeznaniu tematu i odniesieniu informacji do naszych przekonań.  
Tych samych badanych zapytano między innymi:
1) Czy zgadzasz się, że nie da się dostarczyć zbyt dużo witamin?
2) Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem: “Poza pewnymi wyjątkami, większość produktów spożywczych jest albo dobra albo zła dla zdrowia”?
2) Która dieta jest zdrowsza (obie są tak samo kaloryczne):
Dieta całkowicie bezsolna czy dieta, w której spożywa się szczyptę soli każdego dnia?
Dieta całkowicie bez tłuszczu czy dieta, w której spożywa się odrobinę tłuszczu każdego dnia?
3) Który produkt ma więcej kalorii:
Uncja czekolady czy 5 uncji chleba
Łyżeczka oleju kukurydzianego czy pół łyżeczki tłuszczu zwierzęcego?
Co piąty ankietowany odpowiedział, że witamin nie da się przedawkować, wpisując się w nurt niewrażliwości na dawkę. 40% uczestników badania zgodziło się z drugim stwierdzeniem, kojarząc „dobre jedzenie” z niską kalorycznością i obfitością niezbędnych składników, a złe z małą ilością składników odżywczych, dużą ilością kalorii i szkodliwością dla serca. Znajdowały się również osoby, które były skłonne uwierzyć, że lepiej w ogóle nie jeść soli lub tłuszczu, niż dostarczać sobie ich niewielkie ilości każdego dnia. Nie dziwi w tym kontekście pojawiające się u niektórych badanych przekonanie, że mniejsza ilość „złego” produktu dostarcza większą ilość kalorii niż sporo większa ilość „dobrego” produktu – co oczywiście nie jest racjonalne. Swoją drogą pokazuje to, jak dużą rolę przypisujemy kaloriom w ocenie wartości pożywienia.
Badanie trochę zgrzyta mi jako dietetykowi i wiele z nieścisłości w pytaniach wyłapywali uczestnicy warsztatów, w czasie których prezentowałam te wyniki (pozdrowienia dla niezawodnych gimnazjalistów i licealistów). Nie jestem też fanką robienia tragedii narodowej z wyników w stylu: „47% grupy miało błędne przekonania, czyli ogólnie ludzie mają wyprane mózgi”. Badacze zapewne chcieli, aby przynajmniej wszyscy ankietowani wiedzieli np. że nadmiary też szkodzą, ale los chciał inaczej. Lekcja dla dietetyków, żeby nie zakładali, że wszyscy wiedzą to, co oni. :) Mimo to badanie jest pomysłowe i pokazuje ciekawe tendencje, które faktycznie czasem obserwuję wśród znajomych, czy w gabinecie. U siebie też, wszak jestem człowiekiem i czasem żyję złudzeniami. ;)
Skoro robimy podobnie jak uczestnicy tego badania, odrzucając wspomniane na początku jajka czy schabowego i czując się podle po czekoladzie, warto zastanowić się, czym my (każdy z nas!) kierujemy się, kiedy oceniamy jedzenie jako właściwe/dobre i niewłaściwe/złe. Pewne kryteria byłyby wspólne dla nas wszystkich, część jednak by się różniła, bo: specjaliści mają różne poglądy, rodzice przekazali nam różne sposoby odżywiania się i sami na własnym doświadczeniu nauczyliśmy się wiązać spożycie pewnych produktów ze stanem zdrowia i wyglądem. Występowanie tych różnic jest pierwszym argumentem za tym, że w rzeczywistości nie da się żywności podzielić na dobrą i złą – my sami jesteśmy twórcami podziału. Nie potrzebujemy konkretnych produktów w swojej diecie, a składników odżywczych, które zapewnią naszym organizmom prawidłowe funkcjonowanie (tak, będę to powtarzać do ostatecznego wyczerpania). Każdy pokarm zawiera jakieś składniki odżywcze i choćby miał to być sam cukier – też pełni on swoją funkcję. Istotą są ilości i proporcje. Wyjątkiem są tutaj niektóre choroby, w których nie jest wskazane spożywanie produktów zawierających określone składniki, a złamanie zasady grozi poważnymi konsekwencjami dla zdrowia – np. osoby z celiakią nie spożywają pokarmów zawierających gluten. Tutaj podział jest konieczny, jednak wciąż nie dotyczy on produktów (np. chleba w każdej postaci), a ich składników (można kupić lub upiec bezglutenowy chleb).
Jakie konsekwencje ma czarno-białe patrzenie na żywność? Przytoczony eksperyment pokazał, jak wyprowadza nas w pole każąc wierzyć, że możemy jeść tylko niektóre produkty – i to bez ograniczeń, podczas gdy innych powinniśmy się wystrzegać. Kiedy nie uda się ich wystrzec, pojawiają się wyrzuty sumienia i usilne próby unikania, by „nie kusiły” (zakładając oczywiście, że nasze przekonanie o szkodliwości pokarmu idzie w parze z upodobaniem dla jego smaku). Z reguły przynosi to dokładnie odwrotny efekt – jeszcze bardziej pragniemy tego, czego sami sobie zakazujemy. Zatem kierując się podziałem dobre/złe możemy z jednej strony szybko oceniać i podejmować decyzje żywieniowe (niekoniecznie słuszne, bo w nadmiarze wszystko szkodzi), z drugiej – mamy rozterki, bo ciało czasem domaga się tego, co umysł uznał za niekorzystne. Im bardziej sztywny podział – tym rozterki większe.
Przy obecności dodatkowych problemów czarno-białe ocenianie jedzenia występuje w zaburzeniach odżywiania, jednak w mniejszym natężeniu przytrafia się wielu osobom stosującym diety. Tak zwane chwile słabości, kiedy odstępujemy od zaleceń, bardzo często prowadzą do zerwania z dietą, bo została zjedzona ta „zła” czekolada – choćby i jeden kawałek. Ale za jednym kawałkiem idzie następny i następny, i tak jakoś cała dieta poszła w diabły... Jest wszystko albo nic. Owszem – konsekwentne trzymanie się zasad jest ważne dla skuteczności diety. Jednak psychika ludzka funkcjonuje w taki sposób, że im bardziej zasada jest dla nas uciążliwa i im bardziej coś (przekonania!) nas zmusza, by się jej trzymać, tym bardziej prawdopodobne jest, że się złamiemy. Dlatego praca nad zmianą swojego patrzenia na żywność – nadanie jej odcieni – jest niesłychanie istotna. Nie tylko dla skuteczności diet, ale też dla własnego samopoczucia, kiedy jemy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz