Dietetyka profilaktyczna

Zanim odkryjemy, ile lat trzeba będzie poczekać na wizytę u specjalisty na NFZ.

Dietetyka w chorobach przewlekłych

Ze szczególnym uwzględnieniem dietetyki kardiologicznej i diabetologicznej.

Dietetyka i zdrowie psychiczne

O tym, jak sposób odżywiania się wpływa na nastrój i sprawność intelektualną, a także o zastosowaniach dietetyki w profilaktyce i leczeniu zaburzeń psychicznych.

Wizerunek ciała a odżywianie się

Nie ma wątpliwości, że to, co jemy ma pewien wpływ na wygląd ciała. A jak ma się nasz sposób postrzegania własnego ciała do jego rzeczywistego wyglądu, jak oceniamy rozmiary swojego ciała? Czy nasze nawyki żywieniowe są powiązane z tym, co myślimy o swoim ciele?

Psychologia jedzenia

O tym, dlaczego wolimy pizzę niż sałatę, kiedy jemy więcej niż zwykle oraz czy da się uniknąć odstępstw od diety (a jeśli nie, to jak z tym żyć).

poniedziałek, 27 lipca 2015

Dziewięćdziesiąt jeden procent


Każdy bywa kiedyś u lekarza, wiele osób trafia do psychologa lub dietetyka. Do psychologa pewnie mało kto się przyznaje, bo wiadomo – 91% ludzi w Polsce jest szczęśliwych, tak przynajmniej twierdzą Sondaże. Pozostałe 9% prawdopodobnie w ogóle nie jada słodyczy.
Jeśli byliście, to zastanawialiście się kiedyś, jaka droga doprowadziła dietetyka/psychologa/lekarza do tego, co teraz robi? Każdy człowiek ma naturalną skłonność do przypisywania innym pewnych cech na podstawie tego, co widzi (i wyjaśniania, dlaczego ktoś wydaje nam się sympatyczny, profesjonalny, itp.), więc jestem pewna, że tak.
            Jeśli trafisz kiedyś do młodego psychologa lub dietetyka w poradni/w prywatnym gabinecie, to zanim ocenisz jego pracę, wiedz o nim, że:
·       prawdopodobnie boleśnie zderzył się z rzeczywistością, w której miejsc pracy jest szalenie mało i są nędznie opłacane, podczas gdy coraz więcej jest ludzi otyłych, zestresowanych, nie radzących sobie z rzeczywistością, samotnych, długotrwale bezrobotnych (o ironio!), chorych przewlekle – a więc potrzebujących pomocy takiego specjalisty; zatem...
·     ...niejednokrotnie zmuszony jest do prowadzenia działalności gospodarczej, w której panuje zasada: „nie masz z czego opłacić ZUSu – masz pecha” (choć oczywiście działalność ma też pewne zalety);
·       dostaje wysypki na dźwięk słowa „wolontariat”, bo z reguły ma ich już wiele za sobą;
·       często tłumaczy, że nie jest wielbłądem i ma uprawnienia do wykonywania swojej pracy, co nie jest proste przy braku ustawy regulującej zawód lub przy ustawie, która praktycznie nie funkcjonuje;
·      codziennie tłumaczy, że trenerka fitness z wiedzą żywieniową z internetu ani osoba po kursie psychotroniki nie są dietetykiem ani psychologiem;
·     jest w tej poradni/gabinecie dla dobra swojego pacjenta, wbrew wszystkiemu i wszystkim – rodzinie, która już dawno przestała liczyć, że darmozjad „się zwróci”, albo znajomym, którzy poszli w miejsca luźno związane z zawodem, żeby mieć pracę inną niż nieistniejąca lub żenująco płatna... i patrzą na niego ze współczuciem;
·     czeka na nową ustawę o zawodzie psychologa/ustawę o zawodzie dietetyka, a jednocześnie obawia się, że wpędzi go ona w jeszcze większe kłopoty.
Czemu tak dramatycznie? Czyżby psycholodzy i dietetycy stanowili te niepokorne/roszczeniowe 9%, które nie deklaruje poczucia szczęścia w ankietach? Z moich obserwacji wynika, że sporo młodych osób, być może nie tylko w tym kraju, ma podobne nastroje. Tutaj jednak dodatkową komplikacją jest specyfika zawodów, które, ze względu na koncentrację na osobach z problemami zdrowotnymi, wiążą się z dużą odpowiedzialnością i ilością obowiązków niejednokrotnie niewspółmierną do wynagrodzenia. Znalazłam niedawno ofertę dla psychologa na pół etatu we Wrocławiu. Minimum 2 lata doświadczenia, obowiązków od metra, papierów do przedłożenia tyleż samo i... pensja minimalna. To tyle w kwestii poważnego traktowania tego zawodu. Jako pomoc kuchenna lub personel sprzątający można zarobić więcej, a jednocześnie do wykonywania takiej pracy wcale nie trzeba spędzać 5 lat na uczelni. :)
Psycholodzy po latach dojrzeli, by przyspieszyć prace nad nową ustawą o tym zawodzie. Dietetycy też walczą o poprawę swojej sytuacji zawodowej przez stworzenie dokumentu, w którym będzie jasno napisane, kto może się posługiwać tytułem dietetyka. Działania te mają na celu poprawę sytuacji osób wykonujących te zawody w Polsce.
Jest nad czym pracować. Bez jednoznacznego określenia, kto jest kim, trudno znaleźć pracę. Znalezienie etatu w tych zawodach przypomina spotkanie jednorożca, a etat za godne pieniądze to różowy jednorożec z podświetlanym rogiem i puchatym ogonkiem. Ale czemu znowu o tych pieniądzach i to jeszcze w kontekście fantastyki? Dlatego, że niejednokrotnie słyszę nawet od przedstawicieli moich zawodów, że należy „wyrzec się postawy roszczeniowej i przekonania, że za mniej niż 2 tysiące nie będę pracować”. Trochę ze względu na to, że są to zawody „quasi-misyjne”, a trochę dlatego, że znalezienie pracy za wyższą stawkę w niektórych sektorach graniczy z cudem. OK, czasem trzeba nagiąć się do warunków, ale podobno żyjemy w Europie, a nie w państwie trzeciego świata. Nigdy nie zrozumiem uznawania za normę sytuacji, w której korzystniejsza finansowo jest praca w Żabce (przy dużo mniejszej odpowiedzialności) niż w tych zawodach. Niestety, ze względu na niski prestiż zawodów, brak uregulowań prawnych i dostępność śmieciowej wiedzy w internecie czy w gabinetach „specjalistów” po kilkudziestogodzinnych kursach, ludzie nie myślą o godnym wynagrodzeniu dla dietetyka czy psychologa jako o szansie na właściwą jakość usług.
Ponadto, w nowej propozycji ustawy o zawodzie psychologa szykuje się m.in. wymaganie stałego dokształcania się, obowiązkowej przynależności do samorządu, bycia przez rok pod superwizją bardziej doświadczonego psychologa (staże nie będą organizowane). To wszystko będzie kosztowało psychologa, a w szczególności młodego, worek pieniędzy. Samorząd zawodowy miałby pomagać w przydzieleniu i opłaceniu opiekuna (superwizora) dla młodego psychologa. Nie gwarantuje to jednak pracy (z płacą choćby minimalną), w której psycholog przez rok zdobywałby doświadczenie, omawiając następnie swoją pracę z bardziej doświadczonym psychologiem. Krótko mówiąc – jeśli nie masz pracy, to nie masz za bardzo czego superwizować, a także za co żyć. Przeciwnie, w tej chwili są dostępne staże odpłatne i to się pewnie nie zmieni. Płacisz za to, że wykonujesz swoją pracę pod kontrolą kogoś doświadczonego. Czyż to nie fantastyczna propozycja?
Wiem, że większość moich Czytelników to specjaliści, więc powiem tak: jeśli środowisko psychologów nie będzie walczyć o zmianę swojej nędznej sytuacji, to nałożenie dodatkowych, choć słusznych, wymagań ustawowych na adeptów tej sztuki (doskonalenie zawodowe – być może na własny koszt, składki z racji obowiązkowej przynależności do organizacji, koszty wpisu na listę psychologów) będzie gwoździem do ich trumny. Kelnerowanie po nocach, żeby zarobić na wszystkie daniny może i jest dowodem zaradności, ale nie działa korzystnie na jakość usług. Co ważne, niektóre towarzystwa psychologów także zwracają uwagę na trudne położenie finansowe psychologów, utrudniające im rozwój zawodowy. Pozostaje pracować nad zmianą tej sytuacji i nawoływać do głębokich zmian w systemie opieki zdrowotnej, bez których powstające ustawy mogą być bezużyteczne lub nawet szkodliwe (mimo że teoretycznie mają one służyć pacjentom).
Celem ustawy o zawodzie psychologa powinno być przede wszystkim zabezpieczenie, by psychologami nie nazywali się ludzie po krótkich kursach, jakiejś psychotronice czy parapsychologii i zapewnienie prawdziwym psychologom wsparcia w profesjonalnym wypełnianiu swojej misji. To samo będzie dotyczyło dietetyków, gdy przejdziemy (kiedyś) do regulowania zawodu.
Jednocześnie, jako że piszę też do pacjentów, chciałabym, żeby każdy, kto korzysta z usług psychologa czy dietetyka miał świadomość, że to, co opisałam powyżej, odbija się przede wszystkim na nim. Nic się nie zmieni, jeśli także pacjenci nie będą sygnalizować, że profesjonalna opieka dietetyczna czy psychologiczna jest potrzebna, a słabo dostępna (w przypadku dietetyki, najczęściej nierefundowana). Specjalista musi mieć gdzie wykorzystać to, czego się nauczy i mieć zaspokojone podstawowe potrzeby, żeby w trakcie wizyty mógł skupić się tylko i wyłącznie na swoim pacjencie. Czego nam wszystkim, niezależnie od deklarowanego poziomu szczęścia, życzę. Inaczej nie będzie komu zadawać pytań sondażowych.

niedziela, 19 lipca 2015

Nabierając rozmachu (+ na co mi dzienniczki żywieniowe)


Czytelnicy, którzy śledzą facebooka z pewnością już wiedzą o nowych powiązaniach Nutripsychologii. Tych, którzy gardzą tym portalem społecznosciowym i tam nie zaglądają, z przyjemnością informuję, że nawiązałam współpracę z  Medfeminą – Centrum Zdrowia Kobiety, mieszczącym się przy Kukuczki 5 (boczna Borowskiej).
Wszystkie Panie mają zapewnione wsparcie psychologiczne. Rozmowa z psychologiem może być niezwykle przydatna także podczas leczenia przewlekłych chorób, starania się o dziecko, poporodowego obniżenia nastroju (znanego szerzej jako baby blues), utrudnionego wchodzenia w relacje intymne. Jednocześnie, jako dietetyk, będę się zajmować przede wszystkim pacjentkami ciężarnymi, ale nie tylko. Wizyta u dietetyka jest wskazana w okresie prekoncepcyjnym, aby jak najlepiej przygotować organizm do rzeczywistości ciąży i porodu. Bywa nieodzowna przy staraniach o dziecko, skomplikowanych np. przez nadmierną masę ciała, insulinooporność, itp. Z pewnością znajdą dla siebie rozwiązania Panie z zespołem policystycznych jajników, problemami hormonalnymi, a nawet zespołem napięcia przedmiesiączkowego, czy stosujące antykoncepcję hormonalną i odczuwające jej skutki uboczne. Dieta ma znaczenie wspomagające także przy leczeniu endometriozy, mięśniaków macicy i innych schorzeń ginekologicznych. Podczas karmienia dziecka nie trzeba modyfikować diety w jakiś szczególny sposób. Jeśli jednak istnieją wskazania do eliminacji którejkolwiek grupy produktów, warto skonsultować się z dietetykiem, żeby znaleźć najlepsze zamienniki – nie produktów potrzebujemy, a składników.
W ustalaniu, jaka modyfikacja diety będzie najbardziej korzystna, pomocna jest stara, sprawdzona technika znana jako dzienniczek żywieniowy. Każda z Pań trafiających do dietetyka będzie go (prędzej czy później) prowadzić. Na początek 3 dni systematycznego zapisu wystarczą.
Po co?
            Z punktu widzenia dietetyka po to, żeby się zorientować, jak pacjent jada. Po prostu. Im dokładniejsze zapisy, tym łatwiej dostosować nowy plan żywieniowy do potrzeb/preferencji/stylu życia pacjenta, bo wiemy, z jakiego pułapu startujemy i czy zmiany powinny być przede wszystkim jakościowe, czy ilościowe. A może trzeba pokombinować wokół częstotliwości jedzenia. Debata nad dzienniczkiem to świetne źródło informacji o tym, jakich potraw pacjent unika i dlaczego, jak organizuje sobie jedzenie przy nawale pracy, co dla niego znaczy „jeść jak wróbelek” albo „porcje jak chłopu do kosy”. Przy solidnym wypełnianiu takiego dzienniczka (codziennie przez przynajmniej parę tygodni) można dojść do zaskakujących wniosków odnośnie własnego odżywiania, więc jest to przydatne nie tylko dla specjalisty.
Jak wypełniać?
            Instrukcję podaję w czasie pierwszej wizyty. Podstawową zasadą jest sumienne i szczere zapisywanie, co wpadło na talerz (bądź – z jego ominięciem – do jamy ustnej) w ciągu dnia. Płyny też trzeba zapisywać. Ważne, by notować na bieżąco i nie zostawiać tego na dzień wizyty. Wtedy mało co pamiętamy i zapis wychodzi średnio przydatny. Raptem okazuje się, że ktoś przez 3 dni nic nie pije, zjada naparstek ryżu na obiad, bądź jest w trakcie wielodniowej ascezy cukrowej.
            Ilości są ważne. Kromkę można posmarować masłem tak, że śladu po nim nie ma albo tak, że toną w nim wszystkie inne dodatki. Miska zupy dla każdego jest wypełniona w innym stopniu.
Rodzaj produktu to także niezbędna informacja. Chleb jest zbyt szerokim pojęciem. Trzeba doprecyzować, jaki: jasny, ciemny, żytni, pszenny, z ziarnem, bez ziarna, itp. Szynka szynce nierówna – np. nie każda stała obok mięsa. Rosół wbrew pozorom też występuje w tak wielu wariantach, że bez informacji o tym, z czego został wypocony i co w nim pływało, mam niepełny obraz.
            Czas i miejsce akcji jest bardzo ważny – wbrew pozorom zbyt duże przerwy między posiłkami to często spotykany problem. Nie ma sensu też proponować fantazyjnych dań do wyprodukowania w domu, jeśli ktoś stołuje się głównie na mieście.
            Kwestią być może najważniejszą jest określenie samopoczucia po jedzeniu – pozwala łatwiej zidentyfikować np. produkty, które szkodzą. Nieoceniona informacja przy planowaniu ewentualnej dalszej diagnostyki (np. testów na nietolerancje).
            Jako że jedzenie jest uwikłane w szerszy kontekst, każdy dzień opisujemy pod względem klimatu. Może akurat byliśmy strasznie zaganiani i na posiłek jakoś tak nie było czasu albo było tak gorąco, że nie mieliśmy w ogóle ochoty na jedzenie. Jest też miejsce na opis aktywności fizycznej. Nie trzeba koniecznie biegać wieczorami, żeby coś tam wpisać. Przedświąteczne mycie okien czy opieka nad trójką dzieci naraz to też spory wysiłek, mimo że nie da się nim pochwalić na Endomondo.
Co może się przytrafić po wypełnieniu?
            Zeznanie zostaje przeanalizowane (jak powszechnie wiadomo, psycholodzy wprost uwielbiają analizować ;)). Mogą się zdarzyć pytania o uszczegółowienie, czasem o przyczynę takiego, a nie innego wyboru. Bez oceniania, po prostu czasem jest to istotne, a nie wynika wprost z dzienniczka.
Na podstawie zebranych informacji proponuję rozwiązania (czyt. przygotowuję zalecenia, ew. jadłospis). Oczywiście do wyciągania jakichkolwiek wniosków nie wystarczy dzienniczek – w czasie wizyt sporo się dzieje i wszystkie zebrane informacje dopiero dają możliwość stworzenia rozwiązania skrojonego na miarę. O tym, jak wygląda pierwsza wizyta, piszę tutaj (choć informacja o mojej współpracy z tamtą przychodnią jest już nieaktualna).