poniedziałek, 27 lipca 2015
Dziewięćdziesiąt jeden procent
Każdy bywa
kiedyś u lekarza, wiele osób trafia do psychologa lub dietetyka. Do psychologa
pewnie mało kto się przyznaje, bo wiadomo – 91% ludzi w Polsce jest
szczęśliwych, tak przynajmniej twierdzą Sondaże. Pozostałe 9% prawdopodobnie
w ogóle nie jada słodyczy.
Jeśli byliście,
to zastanawialiście się kiedyś, jaka droga doprowadziła dietetyka/psychologa/lekarza
do tego, co teraz robi? Każdy człowiek ma naturalną skłonność do przypisywania
innym pewnych cech na podstawie tego, co widzi (i wyjaśniania, dlaczego ktoś
wydaje nam się sympatyczny, profesjonalny, itp.), więc jestem pewna, że tak.
Jeśli
trafisz kiedyś do młodego psychologa lub dietetyka w poradni/w prywatnym
gabinecie, to zanim ocenisz jego pracę, wiedz o nim, że:
· prawdopodobnie boleśnie zderzył się z
rzeczywistością, w której miejsc pracy jest szalenie mało i są nędznie
opłacane, podczas gdy coraz więcej jest ludzi otyłych, zestresowanych, nie
radzących sobie z rzeczywistością, samotnych, długotrwale bezrobotnych (o
ironio!), chorych przewlekle – a więc potrzebujących pomocy takiego
specjalisty; zatem...
· ...niejednokrotnie zmuszony jest do prowadzenia
działalności gospodarczej, w której panuje zasada: „nie masz z czego opłacić ZUSu
– masz pecha” (choć oczywiście działalność ma też pewne zalety);
· dostaje wysypki na dźwięk słowa „wolontariat”,
bo z reguły ma ich już wiele za sobą;
· często tłumaczy, że nie jest wielbłądem i ma
uprawnienia do wykonywania swojej pracy, co nie jest proste przy braku ustawy
regulującej zawód lub przy ustawie, która praktycznie nie funkcjonuje;
· codziennie tłumaczy, że trenerka fitness z
wiedzą żywieniową z internetu ani osoba po kursie psychotroniki nie są
dietetykiem ani psychologiem;
· jest w tej poradni/gabinecie dla dobra swojego
pacjenta, wbrew wszystkiemu i wszystkim – rodzinie, która już dawno przestała
liczyć, że darmozjad „się zwróci”, albo znajomym, którzy poszli w miejsca luźno
związane z zawodem, żeby mieć pracę inną niż nieistniejąca lub żenująco płatna...
i patrzą na niego ze współczuciem;
· czeka na nową ustawę o zawodzie
psychologa/ustawę o zawodzie dietetyka, a jednocześnie obawia się, że wpędzi go
ona w jeszcze większe kłopoty.
Czemu tak dramatycznie? Czyżby psycholodzy i dietetycy stanowili te
niepokorne/roszczeniowe 9%, które nie deklaruje poczucia szczęścia w ankietach?
Z moich obserwacji wynika, że sporo młodych osób, być może nie tylko w tym
kraju, ma podobne nastroje. Tutaj jednak dodatkową komplikacją jest specyfika zawodów,
które, ze względu na koncentrację na osobach z problemami zdrowotnymi, wiążą
się z dużą odpowiedzialnością i ilością obowiązków niejednokrotnie
niewspółmierną do wynagrodzenia. Znalazłam niedawno ofertę dla psychologa na
pół etatu we Wrocławiu. Minimum 2 lata
doświadczenia, obowiązków od metra, papierów do przedłożenia tyleż samo i...
pensja minimalna. To tyle w kwestii poważnego traktowania tego zawodu. Jako
pomoc kuchenna lub personel sprzątający można zarobić więcej, a jednocześnie do
wykonywania takiej pracy wcale nie trzeba spędzać 5 lat na uczelni. :)
Psycholodzy po
latach dojrzeli, by przyspieszyć prace nad nową ustawą o tym zawodzie. Dietetycy
też walczą o poprawę swojej sytuacji zawodowej przez stworzenie dokumentu, w
którym będzie jasno napisane, kto może się posługiwać tytułem dietetyka. Działania
te mają na celu poprawę sytuacji osób wykonujących te zawody w Polsce.
Jest nad czym
pracować. Bez jednoznacznego określenia, kto jest kim, trudno znaleźć pracę. Znalezienie
etatu w tych zawodach przypomina spotkanie jednorożca, a etat za godne
pieniądze to różowy jednorożec z podświetlanym rogiem i puchatym ogonkiem. Ale
czemu znowu o tych pieniądzach i to jeszcze w kontekście fantastyki? Dlatego,
że niejednokrotnie słyszę nawet od przedstawicieli moich zawodów, że należy „wyrzec się postawy roszczeniowej i
przekonania, że za mniej niż 2 tysiące nie będę pracować”. Trochę ze
względu na to, że są to zawody „quasi-misyjne”, a trochę dlatego, że
znalezienie pracy za wyższą stawkę w niektórych sektorach graniczy z cudem. OK,
czasem trzeba nagiąć się do warunków, ale podobno
żyjemy w Europie, a nie w państwie trzeciego świata. Nigdy nie zrozumiem
uznawania za normę sytuacji, w której korzystniejsza finansowo jest praca w
Żabce (przy dużo mniejszej odpowiedzialności) niż w tych zawodach. Niestety, ze
względu na niski prestiż zawodów, brak uregulowań prawnych i dostępność
śmieciowej wiedzy w internecie czy w gabinetach „specjalistów” po
kilkudziestogodzinnych kursach, ludzie nie myślą o godnym wynagrodzeniu dla
dietetyka czy psychologa jako o szansie na właściwą jakość usług.
Ponadto, w
nowej propozycji ustawy o zawodzie psychologa szykuje się m.in. wymaganie
stałego dokształcania się, obowiązkowej przynależności do samorządu, bycia
przez rok pod superwizją bardziej doświadczonego psychologa (staże nie będą
organizowane). To wszystko będzie kosztowało psychologa, a w szczególności
młodego, worek pieniędzy. Samorząd zawodowy miałby pomagać w przydzieleniu i
opłaceniu opiekuna (superwizora) dla młodego psychologa. Nie gwarantuje to
jednak pracy (z płacą choćby minimalną), w której psycholog przez rok zdobywałby
doświadczenie, omawiając następnie swoją pracę z bardziej doświadczonym
psychologiem. Krótko mówiąc – jeśli nie masz pracy, to nie masz za bardzo czego
superwizować, a także za co żyć. Przeciwnie, w tej chwili są dostępne staże
odpłatne i to się pewnie nie zmieni. Płacisz za to, że wykonujesz swoją pracę
pod kontrolą kogoś doświadczonego. Czyż to nie fantastyczna propozycja?
Wiem, że
większość moich Czytelników to specjaliści, więc powiem tak: jeśli środowisko
psychologów nie będzie walczyć o zmianę swojej nędznej sytuacji, to nałożenie
dodatkowych, choć słusznych, wymagań ustawowych na adeptów tej sztuki
(doskonalenie zawodowe – być może na własny koszt, składki z racji obowiązkowej
przynależności do organizacji, koszty wpisu na listę psychologów) będzie
gwoździem do ich trumny. Kelnerowanie po nocach, żeby zarobić na wszystkie
daniny może i jest dowodem zaradności, ale nie działa korzystnie na jakość
usług. Co ważne, niektóre towarzystwa psychologów także zwracają uwagę na
trudne położenie finansowe psychologów, utrudniające im rozwój zawodowy.
Pozostaje pracować nad zmianą tej sytuacji i nawoływać do głębokich zmian w
systemie opieki zdrowotnej, bez których powstające ustawy mogą być bezużyteczne
lub nawet szkodliwe (mimo że teoretycznie mają one służyć pacjentom).
Celem ustawy o
zawodzie psychologa powinno być przede wszystkim zabezpieczenie, by psychologami nie nazywali się ludzie po krótkich
kursach, jakiejś psychotronice czy parapsychologii i zapewnienie prawdziwym
psychologom wsparcia w profesjonalnym wypełnianiu swojej misji. To samo będzie dotyczyło
dietetyków, gdy przejdziemy (kiedyś) do regulowania zawodu.
Jednocześnie, jako
że piszę też do pacjentów, chciałabym, żeby każdy, kto korzysta z usług
psychologa czy dietetyka miał świadomość, że to, co opisałam powyżej, odbija
się przede wszystkim na nim. Nic się nie zmieni, jeśli także pacjenci nie będą
sygnalizować, że profesjonalna opieka dietetyczna czy psychologiczna jest
potrzebna, a słabo dostępna (w przypadku dietetyki, najczęściej nierefundowana).
Specjalista musi mieć gdzie wykorzystać to, czego się nauczy i mieć zaspokojone
podstawowe potrzeby, żeby w trakcie wizyty mógł skupić się tylko i wyłącznie na
swoim pacjencie. Czego nam wszystkim, niezależnie od deklarowanego poziomu
szczęścia, życzę. Inaczej nie będzie komu zadawać pytań sondażowych.
niedziela, 19 lipca 2015
Nabierając rozmachu (+ na co mi dzienniczki żywieniowe)
Czytelnicy, którzy śledzą facebooka z pewnością już wiedzą o nowych powiązaniach Nutripsychologii. Tych, którzy gardzą tym portalem społecznosciowym i tam nie zaglądają, z przyjemnością informuję, że nawiązałam współpracę z Medfeminą – Centrum Zdrowia Kobiety, mieszczącym się przy Kukuczki 5 (boczna Borowskiej).
Wszystkie Panie mają
zapewnione wsparcie psychologiczne. Rozmowa z psychologiem może być niezwykle
przydatna także podczas leczenia przewlekłych chorób, starania się o dziecko, poporodowego
obniżenia nastroju (znanego szerzej jako baby blues), utrudnionego wchodzenia w
relacje intymne. Jednocześnie, jako dietetyk, będę się zajmować przede
wszystkim pacjentkami ciężarnymi, ale nie tylko. Wizyta u dietetyka jest
wskazana w okresie prekoncepcyjnym, aby jak najlepiej przygotować organizm do rzeczywistości
ciąży i porodu. Bywa nieodzowna przy staraniach o dziecko, skomplikowanych np.
przez nadmierną masę ciała, insulinooporność, itp. Z pewnością znajdą dla
siebie rozwiązania Panie z zespołem policystycznych jajników, problemami
hormonalnymi, a nawet zespołem napięcia przedmiesiączkowego, czy stosujące
antykoncepcję hormonalną i odczuwające jej skutki uboczne. Dieta ma znaczenie
wspomagające także przy leczeniu endometriozy, mięśniaków
macicy i innych schorzeń ginekologicznych. Podczas karmienia dziecka nie trzeba
modyfikować diety w jakiś szczególny sposób. Jeśli jednak istnieją wskazania do
eliminacji którejkolwiek grupy produktów, warto skonsultować się z dietetykiem,
żeby znaleźć najlepsze zamienniki – nie produktów potrzebujemy, a składników.
W ustalaniu, jaka
modyfikacja diety będzie najbardziej korzystna, pomocna jest stara, sprawdzona
technika znana jako dzienniczek
żywieniowy. Każda z Pań trafiających do dietetyka będzie go (prędzej czy
później) prowadzić. Na początek 3 dni systematycznego zapisu wystarczą.
Po
co?
Z
punktu widzenia dietetyka po to, żeby się zorientować, jak pacjent jada. Po
prostu. Im dokładniejsze zapisy, tym łatwiej dostosować nowy plan żywieniowy do
potrzeb/preferencji/stylu życia pacjenta, bo wiemy, z jakiego pułapu startujemy
i czy zmiany powinny być przede wszystkim jakościowe, czy ilościowe. A może
trzeba pokombinować wokół częstotliwości jedzenia. Debata nad dzienniczkiem to
świetne źródło informacji o tym, jakich potraw pacjent unika i dlaczego, jak
organizuje sobie jedzenie przy nawale pracy, co dla niego znaczy „jeść jak
wróbelek” albo „porcje jak chłopu do kosy”. Przy solidnym wypełnianiu takiego
dzienniczka (codziennie przez przynajmniej parę tygodni) można dojść do
zaskakujących wniosków odnośnie własnego odżywiania, więc jest to przydatne nie
tylko dla specjalisty.
Jak
wypełniać?
Instrukcję
podaję w czasie pierwszej wizyty. Podstawową zasadą jest sumienne i szczere
zapisywanie, co wpadło na talerz (bądź – z jego ominięciem – do jamy ustnej) w
ciągu dnia. Płyny też trzeba zapisywać.
Ważne, by notować na bieżąco i nie zostawiać tego na dzień wizyty. Wtedy mało
co pamiętamy i zapis wychodzi średnio przydatny. Raptem okazuje się, że ktoś
przez 3 dni nic nie pije, zjada naparstek ryżu na obiad, bądź jest w trakcie
wielodniowej ascezy cukrowej.
Ilości
są ważne. Kromkę można posmarować masłem tak, że śladu po nim nie ma albo tak,
że toną w nim wszystkie inne dodatki. Miska zupy dla każdego jest wypełniona w
innym stopniu.
Rodzaj produktu to także
niezbędna informacja. Chleb jest zbyt szerokim pojęciem. Trzeba doprecyzować,
jaki: jasny, ciemny, żytni, pszenny, z ziarnem, bez ziarna, itp. Szynka szynce
nierówna – np. nie każda stała obok mięsa. Rosół wbrew pozorom też występuje w
tak wielu wariantach, że bez informacji o tym, z czego został wypocony i co w
nim pływało, mam niepełny obraz.
Czas
i miejsce akcji jest bardzo ważny – wbrew pozorom zbyt duże przerwy między
posiłkami to często spotykany problem. Nie ma sensu też proponować fantazyjnych
dań do wyprodukowania w domu, jeśli ktoś stołuje się głównie na mieście.
Kwestią
być może najważniejszą jest określenie samopoczucia po jedzeniu – pozwala
łatwiej zidentyfikować np. produkty, które szkodzą. Nieoceniona informacja przy
planowaniu ewentualnej dalszej diagnostyki (np. testów na nietolerancje).
Jako
że jedzenie jest uwikłane w szerszy kontekst, każdy dzień opisujemy pod względem
klimatu. Może akurat byliśmy strasznie zaganiani i na posiłek jakoś tak nie
było czasu albo było tak gorąco, że nie mieliśmy w ogóle ochoty na jedzenie. Jest
też miejsce na opis aktywności fizycznej. Nie trzeba koniecznie biegać
wieczorami, żeby coś tam wpisać. Przedświąteczne mycie okien czy opieka nad
trójką dzieci naraz to też spory wysiłek, mimo że nie da się nim pochwalić na
Endomondo.
Co
może się przytrafić po wypełnieniu?
Zeznanie
zostaje przeanalizowane (jak powszechnie wiadomo, psycholodzy wprost uwielbiają
analizować ;)). Mogą się zdarzyć pytania o uszczegółowienie, czasem o przyczynę
takiego, a nie innego wyboru. Bez oceniania, po prostu czasem jest to istotne,
a nie wynika wprost z dzienniczka.
Na podstawie zebranych informacji proponuję
rozwiązania (czyt. przygotowuję zalecenia, ew. jadłospis). Oczywiście do
wyciągania jakichkolwiek wniosków nie wystarczy dzienniczek – w czasie wizyt
sporo się dzieje i wszystkie zebrane informacje dopiero dają możliwość
stworzenia rozwiązania skrojonego na miarę. O tym, jak wygląda pierwsza wizyta,
piszę tutaj (choć informacja o mojej współpracy z tamtą przychodnią jest już
nieaktualna).