Nieraz zdarza nam się usłyszeć od kogoś, że
jajka nie zje, bo to cholesterol i takie jedzenie jest złe. Ktoś inny
stwierdza: „chleba absolutnie jeść nie mogę, przecież jestem na diecie!”. W
pracy dietetyka też czasem nie da się uniknąć zakazywania pewnych produktów pacjentom,
bo są one „nie dla nich”.
W takich sytuacjach trudno nie odnieść
wrażenia, że świat jest miejscem wiecznego starcia przeciwstawnych sił, na
kształt dobra i zła, które zawsze wymagają się opowiedzenia po jednej ze stron.
Zależnie od tego, którą wybierzesz, będziesz wiecznie szczęśliwy/zdrowy/szczupły
lub potępiony/słaby/gruby. Schabowy z ziemniakami albo suróweczka z kurczakiem,
słodycze albo... post (najlepiej). Wybieraj! Kiedy już podejmiesz decyzję,
skoryguj ją o prawa zwierząt.
Wyobraź sobie, że masz spędzić rok na
bezludnej wyspie. Możesz ze sobą zabrać wodę i tylko jeden rodzaj jedzenia
spośród wymienionych poniżej. Kieruj się tym, co będzie najlepsze dla Twojego
zdrowia, a nie tym, co lubisz: kukurydza,
kiełki lucerny, hot-dogi, szpinak, brzoskwinie, banany, czekolada mleczna.
Co wybierasz?
Takie pytanie
usłyszeli uczestnicy przeprowadzonego w USA przez P. Rozina z ekipą (1996)
badania. Większość badanych wybrała banany (42%), szpinak (27%), kukurydzę
(12%), kiełki lucerny (7%), brzoskwinię (5%), hot-dogi (4%), czekoladę mleczną
(3%). Widoczne jest więc, że część produktów była wyraźnie preferowana, a
badani kierowali się pewnymi regułami przy podejmowaniu decyzji.
Myślenie
oparte na istnieniu kategorii-szufladek, do których wrzucamy to, co napotykamy
na drodze, przychodzi nam całkiem łatwo, bo ma określoną funkcję: pozwala
szybko i bez wysiłku podejmować decyzje. Szybko i bez wysiłku to oczywiście
ulubione cechy aktywności umysłowej człowieka, tym bardziej, że mamy
ograniczone możliwości przetwarzania informacji (czy też ogarniania świata), a
środowisko XXI wieku atakuje nas nimi z każdej strony. Taki stan rzeczy wymusza
powierzchowne oceny oparte na informacjach, które uznajemy za najważniejsze (co
swoją droga daje nam w psychologii wzruszające określenie skąpców poznawczych).
Kiedy upraszczamy,
bardzo duże znaczenie dla tego, gdzie w końcu wpadnie oceniana rzecz (schabowy
z ziemniakami!) mają nasze emocje i przekonania, które w gruncie rzeczy są
powiązane – jeśli mówiono nam w kółko, że schabowy jest niezdrowy i wyrośnie nam po nim
fałda pod prawym żebrem, to mimo iż generalnie smak schabowego może w nas
wzbudzać ciepłe uczucia, w momencie gdy przeważy niechęć do fałdy pod prawym
żebrem będziemy traktować schabowego jak potencjalnego wroga. Co wcale jednak nie
znaczy, że postawieni przed talerzem ze schabowym nie zjemy go. Jedynie kac
moralny będzie silniejszy.
Jak się to ma
do wyników przywołanego eksperymentu? Tak, że najchętniej wskazywane przez
badanych produkty w najmniejszym stopniu zapewniałyby przeżycie na bezludnej
wyspie przez rok. Z kolei produkty, które z punktu widzenia przetrwania miały
najlepszą zawartość (hot-dogi i mleczna czekolada), były wybierane przez zdecydowaną
mniejszość. Kryje się za tym przekonanie
respondentów, że hot-dogi i czekolada są niezdrowe. Nie powinny one zatem
być wybrane przez rozsądnego człowieka jako codzienne pożywienie. Z kolei jeśli
jakiś produkt (np. kiełki lucerny, banany) ma opinię zdrowego, to wystarczy on
sam, by zapewnić nam zdrowie. Cóż jednak z tego, że zdrowe są kiełki lucerny,
skoro nie trudno nimi pokryć zapotrzebowania na energię? Cóż z tego, że banany
są zdrowe, skoro nie dostarczą odpowiedniej ilości białka i tłuszczu? Autorzy
eksperymentu nazwali to niewrażliwością na dawkę, czyli ignorowaniem znaczenia
ilości danego pokarmu dla jego skutków zdrowotnych. Wpływa ona na nasze wybory
żywieniowe, sprawiając, że wydają nam się one zupełnie racjonalne, podczas gdy
dokonujemy ich opierając się na szybkim, powierzchownym rozeznaniu tematu i odniesieniu
informacji do naszych przekonań.
Tych samych
badanych zapytano między innymi:
1) Czy zgadzasz się,
że nie da się dostarczyć zbyt dużo witamin?
2) Czy zgadzasz się
ze stwierdzeniem: “Poza pewnymi wyjątkami, większość produktów spożywczych
jest albo dobra albo zła dla zdrowia”?
2) Która dieta jest
zdrowsza (obie są tak samo kaloryczne):
Dieta całkowicie bezsolna czy dieta, w której spożywa się
szczyptę soli każdego dnia?
Dieta całkowicie bez tłuszczu czy dieta, w której spożywa
się odrobinę tłuszczu każdego dnia?
3) Który produkt ma
więcej kalorii:
Uncja czekolady czy 5 uncji chleba
Łyżeczka oleju kukurydzianego czy pół łyżeczki tłuszczu
zwierzęcego?
Co piąty
ankietowany odpowiedział, że witamin nie da się przedawkować, wpisując się w
nurt niewrażliwości na dawkę. 40% uczestników badania zgodziło się z drugim
stwierdzeniem, kojarząc „dobre jedzenie” z niską kalorycznością i obfitością
niezbędnych składników, a złe z małą ilością składników odżywczych, dużą
ilością kalorii i szkodliwością dla serca. Znajdowały się również osoby, które
były skłonne uwierzyć, że lepiej w ogóle nie jeść soli lub tłuszczu, niż
dostarczać sobie ich niewielkie ilości każdego dnia. Nie dziwi w tym kontekście
pojawiające się u niektórych badanych przekonanie, że mniejsza ilość „złego”
produktu dostarcza większą ilość kalorii niż sporo większa ilość „dobrego”
produktu – co oczywiście nie jest racjonalne. Swoją drogą pokazuje to, jak dużą
rolę przypisujemy kaloriom w ocenie wartości pożywienia.
Badanie trochę
zgrzyta mi jako dietetykowi i wiele z nieścisłości w pytaniach wyłapywali
uczestnicy warsztatów, w czasie których prezentowałam te wyniki (pozdrowienia
dla niezawodnych gimnazjalistów i licealistów). Nie jestem też fanką robienia
tragedii narodowej z wyników w stylu: „47% grupy miało błędne przekonania,
czyli ogólnie ludzie mają wyprane mózgi”. Badacze zapewne chcieli, aby
przynajmniej wszyscy ankietowani wiedzieli np. że nadmiary też szkodzą, ale los
chciał inaczej. Lekcja dla dietetyków, żeby nie zakładali, że wszyscy wiedzą
to, co oni. :) Mimo to badanie jest pomysłowe i pokazuje ciekawe tendencje,
które faktycznie czasem obserwuję wśród znajomych, czy w gabinecie. U siebie też, wszak jestem człowiekiem i czasem żyję złudzeniami. ;)
Skoro robimy
podobnie jak uczestnicy tego badania, odrzucając wspomniane na początku jajka
czy schabowego i czując się podle po czekoladzie, warto zastanowić się, czym my (każdy z nas!) kierujemy się, kiedy
oceniamy jedzenie jako właściwe/dobre i niewłaściwe/złe. Pewne kryteria
byłyby wspólne dla nas wszystkich, część jednak by się różniła, bo: specjaliści
mają różne poglądy, rodzice przekazali nam różne sposoby odżywiania się i sami
na własnym doświadczeniu nauczyliśmy się wiązać spożycie pewnych produktów ze
stanem zdrowia i wyglądem. Występowanie tych różnic jest pierwszym argumentem
za tym, że w rzeczywistości nie da się żywności podzielić na dobrą i złą – my
sami jesteśmy twórcami podziału. Nie
potrzebujemy konkretnych produktów w swojej diecie, a składników odżywczych,
które zapewnią naszym organizmom prawidłowe funkcjonowanie (tak, będę to
powtarzać do ostatecznego wyczerpania). Każdy pokarm zawiera jakieś składniki
odżywcze i choćby miał to być sam cukier – też pełni on swoją funkcję. Istotą
są ilości i proporcje. Wyjątkiem są
tutaj niektóre choroby, w których nie jest wskazane spożywanie produktów
zawierających określone składniki, a złamanie zasady grozi poważnymi
konsekwencjami dla zdrowia – np. osoby z celiakią nie spożywają pokarmów
zawierających gluten. Tutaj podział jest konieczny, jednak wciąż nie dotyczy on
produktów (np. chleba w każdej postaci), a ich składników (można kupić lub
upiec bezglutenowy chleb).
Jakie
konsekwencje ma czarno-białe patrzenie na żywność? Przytoczony eksperyment
pokazał, jak wyprowadza nas w pole każąc wierzyć, że możemy jeść tylko niektóre
produkty – i to bez ograniczeń, podczas gdy innych powinniśmy się wystrzegać. Kiedy
nie uda się ich wystrzec, pojawiają się wyrzuty sumienia i usilne próby unikania,
by „nie kusiły” (zakładając oczywiście, że nasze przekonanie o szkodliwości
pokarmu idzie w parze z upodobaniem dla jego smaku). Z reguły przynosi to
dokładnie odwrotny efekt – jeszcze bardziej pragniemy tego, czego sami sobie
zakazujemy. Zatem kierując się podziałem dobre/złe możemy z jednej strony szybko
oceniać i podejmować decyzje żywieniowe (niekoniecznie słuszne, bo w nadmiarze
wszystko szkodzi), z drugiej – mamy rozterki, bo ciało czasem domaga się tego,
co umysł uznał za niekorzystne. Im bardziej sztywny podział – tym rozterki
większe.
Przy obecności
dodatkowych problemów czarno-białe ocenianie jedzenia występuje w zaburzeniach
odżywiania, jednak w mniejszym natężeniu przytrafia się wielu osobom stosującym
diety. Tak zwane chwile słabości, kiedy odstępujemy od zaleceń, bardzo często
prowadzą do zerwania z dietą, bo została zjedzona ta „zła” czekolada – choćby i
jeden kawałek. Ale za jednym kawałkiem idzie następny i następny, i tak jakoś
cała dieta poszła w diabły... Jest wszystko albo nic. Owszem – konsekwentne
trzymanie się zasad jest ważne dla skuteczności diety. Jednak psychika ludzka
funkcjonuje w taki sposób, że im bardziej zasada jest dla nas uciążliwa i im
bardziej coś (przekonania!) nas zmusza, by się jej trzymać, tym bardziej
prawdopodobne jest, że się złamiemy. Dlatego praca nad zmianą swojego patrzenia
na żywność – nadanie jej odcieni – jest niesłychanie istotna. Nie tylko dla
skuteczności diet, ale też dla własnego samopoczucia, kiedy jemy.